Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi z3waza ze starożytniego miasteczka Pobiedziska. Mam przejechane 74680.40 kilometrów w tym 20878.01 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.70 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy z3waza.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Maraton/XC/CX

Dystans całkowity:5726.20 km (w terenie 4752.59 km; 83.00%)
Czas w ruchu:273:31
Średnia prędkość:20.89 km/h
Maksymalna prędkość:65.95 km/h
Suma podjazdów:44335 m
Maks. tętno maksymalne:183 (100 %)
Maks. tętno średnie:180 (93 %)
Suma kalorii:108449 kcal
Liczba aktywności:109
Średnio na aktywność:52.53 km i 2h 31m
Więcej statystyk
  • DST 58.00km
  • Teren 48.00km
  • Czas 04:03
  • VAVG 14.32km/h
  • VMAX 53.20km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • HRmax 163 ( 91%)
  • HRavg 136 ( 75%)
  • Kalorie 2114kcal
  • Podjazdy 1500m
  • Sprzęt Konik
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bike Adventure IV Etap

Niedziela, 7 lipca 2013 · dodano: 08.07.2013 | Komentarze 1

No i wreszcie dobiłem do IV etapu, do Marka traciłem 5 minut. Wszystko zależało od trasy. Miały ponoć być szutry co mnie nastrajało optymistycznie.
Pierwszy pocisk ostatniego etapu © Z3Waza

Zaczęło się tak samo jak w III etapie, myślę sobie luz. Po takim podjeździe jakiś łatwy zjeździk a potem znów podjazd i zwiększam przewagę.
A tu dupa... zaczęło się jeżdżenie po jakiejś trawie która lepiła mi się do kół, każdy przejazd po śliskim korzeniu kończył się tym że praktycznie musiałem startować od nowa.
Ta trawa wyssała ze mnie całą energię © Z3Waza

No i szybciutko Marek mnie doszedł i pojechał sobie dalej. A mi kompletnie siadła motywacja. Kolejne błotniste przejazdy kończyły się moim kurwowaniem i myślą, żeby już była ta meta, nawet wjeżdżać mi się nie chciało, myślałem tylko o tym żeby juz być na mecie i się nie rozwalić.
Etap był na szczęście krótki pomimo zapowiedzi wydłużenia wyszło 47km, ale niestety w moim przypadku trwał długo.
Za długo.
Miejsce 88 open i 21 w kategorii.
W sumie w generalce wyszło
74 Open i 17 w kategorii no i 4 w Goggle Pro.
Jak na pierwszy raz nie najgorzej. Zebrałem doświadczenia. Przeanalizuję błędy i wyciągnę wnioski :D
No w każdym razie pisząc to ponad 24 godziny po zakończeniu stwierdzam że fajnie było. I dzięki chłopaki za towarzystwo. I do zobaczenia na kolejnej etapówce, oby mniej pechowej dla wszystkich.

  • DST 72.00km
  • Teren 60.00km
  • Czas 04:26
  • VAVG 16.24km/h
  • VMAX 53.20km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • HRmax 163 ( 91%)
  • HRavg 136 ( 75%)
  • Kalorie 2114kcal
  • Podjazdy 2000m
  • Sprzęt Konik
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bike Adventure III Etap

Sobota, 6 lipca 2013 · dodano: 08.07.2013 | Komentarze 2

No i nadszedł dzień trzeci...
Trzeci dzień zaczął się uczuciem zmęczenia, które na szczęście prysło po pierwszym podjeździe, spłynęło z potem z czoła, który wreszcie można było poczuć bo deszcz nie padał.
Ten etap był stworzony pod moje umiejętności techniczne (żadne) i moje opony - z tyłu oponka 1.9 S-Works Renegade o takim bieżniku:



Z przodu musiałem zmienić oponę na Geax Saguaro zamiast S-Worksa Fast Tracka - nie przetrzymała biedaczka trudów i kamieni.
W każdym razie był to etap na którym wystarczyło pociskać pod górkę i nie chwytać klamek na szutrowych zjazdach. Jedyne czego się bałem to laczka, bo co będzie gdybym się poskładał na szutrze wolałem nie myśleć, zresztą Josip niestety to poczuł.
Chyba coś jem... ale jest dobrze © Z3Waza

Podobało mi się pomykanie ponad 30 po ścieżkach na których nawet można się było rozejrzeć i popatrzeć na piękne widoki. A poza tym była tam konkretna sztajfa z którą należało się zmierzyć - podjazd na Łącznik. Na tym podjeździe który się ciągnął i ciągnął i nie puszczał tych swoich 20% nachylenia trenowałem na sobie różne sztuczki psychologiczne były to:
1. Tak wolno sobie kręcę bo jadę na wycieczkę i nigdzie mi się nie spieszy, i wcale ciężko mi się nie pedałuje.
2. O jaki ładny pieniek przede mną, za nim będziesz mógł się zatrzymać (he he kłamałem)
3. I metoda najprostsza ale jakże skuteczna - "kurwa mać, ja pierdolę"
Sztajfa... a mój nastrój wciąż bojowy ;) © Z3Waza

Po tych przyjemnościach był kolejny stromy podjazd na Wysoki Kamień, który odpuściłem w pewnym momencie - tylne koło mi się uślizgiwało i stwierdziłem że trochę odpocznę, a za nim zaczął się zjazd do mety. Pierwsza część nawet całkiem całkiem - bo było sucho. I tak sobie zjechałem aż do Zakrętu Śmierci, gdzie po skoku z wysokiego krawężnika nie zmieściłem się w taśmach. Za tym zakrętem zrobiło się mokro i ślisko... i to mi się już nie podobało :). Ale jakoś dojechałem. Niestety Marek dojechał już 3 minuty później.
Ale miejsce najlepsze na tej etapówce:
72 Open, 15 w M4
Meta III etapu... jestem wreszcie zadowolony © Z3Waza

Wynika z tego że opony to dobrałem dobre, ale nie na warunki panujące w tym czasie. Jakby było sucho to i pierwszy etap przebiegałby wg podobnego scenariusza.
No ale człowiek uczy się najlepiej własnym doświadczeniem, jak pojadę na kolejną etapówkę to z pewnością wezmę 2 komplety opon - na suche i na mokre. Bo muszę powiedzieć, że np. w Złotym Stoku nie miałem większych problemów ze zjeżdżaniem... no ale tam było sucho.

  • DST 66.00km
  • Teren 58.00km
  • Czas 04:26
  • VAVG 14.89km/h
  • VMAX 60.80km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • HRmax 173 ( 96%)
  • HRavg 155 ( 86%)
  • Kalorie 2737kcal
  • Podjazdy 1950m
  • Sprzęt Konik
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Bike Adventure I Etap

Czwartek, 4 lipca 2013 · dodano: 08.07.2013 | Komentarze 4

No i stało się - pojechałem na pierwszą etapówkę w życiu... cóż lepiej późno niż wcale.
Z powodów zawodowych do naszej bazy wypadowej dotarłem dopiero w dniu startu. Na szczęście start był zaplanowany dopiero na 12 więc czasu na sprawy organizacyjne było dosyć. Załatwiam numerek, montuję go na kierownicę, wkładam strój organizacyjny i heja na miejsce startu. Miejsce startu jest owiane lekką tajemnicą - ale to już będzie taka tradycja na tych zawodach.
Będzie dobrze!!!!!! © Z3Waza

Ruszamy standardowo - czyli pocisk pod górę, szybko zostawiam za sobą Marka, Krzycha i Zbycha. Niestety Rodman, Kłosiu i Josip równie szybko znikają z przodu. Czyli jak zwykle.
Pogoda z początku nienajgorsza - pochmurno, ale nie pada - w sumie OK jak na wyścig... no ale niestety, wkrótce zaczęło lać i tak miało być już do końca.
Jeszcze czysty © Z3Waza

Po podjazdach zaczęły się zjazdy - jak na moje lamerskie umiejętności dość trudne... w każdym razie wystarczająco trudne żeby Marek mnie dojechał. Ale za Markiem jakoś lepiej mi się zjeżdża. W pewnym momencie jednak ląduję w krzakach. Po wyciągnięciu roweru słyszę pssss i widzę fontannę mleczka z czoła przedniej opony. No cóż... trzeba zmieniać. Marek zatrzymuje się i mi pomaga, dzięki czemu zmiana idzie znacznie szybciej. Poza tym tym razem jestem wyposażony w łyżki pedrosa, dzięki czemu wymiana zajmuje znacznie mniej czasu niż w Złotym Stoku. W czasie zakładania dętki mamy okazję poobserwować loty ludzi na tym odcinku. W końcu dojeżdża do nas Toadi który leci dalej. Ale łapiemy go tuż zaraz na pobliskim barze, na którym zjadam pomarańcze z piachem :)
Najdłem się piachu :) © Z3Waza

Od tego momentu jedziemy razem z Markiem, robiąc sobie etap przyjaźni, dzięki temu trochę oszczędzam się na podjazdach, a i za Markiem zjeżdżam więcej niż gdybym jechał sam.
Meta I etapu - górnicy po szychcie © Z3Waza

Koniec końców miejsce
96/155 open
22/38 w kategorii
czas 3:54:41

Ps. Niestety etap ten zbiera krwawe żniwo - ponieważ padało to było ślisko. A na trasie był sobie taki mostek z bali. Ja z Markiem przejechaliśmy go o niczym nie wiedząc - a więc szybko i idealnie na wprost. Padł na nim Rodman - dla którego skończyło się to bolesnymi ale tylko obiciami i obtarciami, oraz Zbychu, który połamał sobie na nim rękę, kończąc tym samym legendarną rywalizację Zbychu-Krzychu :( .

  • DST 27.00km
  • Teren 27.00km
  • Czas 01:16
  • VAVG 21.32km/h
  • VMAX 45.30km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • HRmax 170 ( 94%)
  • HRavg 158 ( 88%)
  • Kalorie 1041kcal
  • Podjazdy 220m
  • Sprzęt Konik
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Kaczmarek Electric Lubrza

Niedziela, 30 czerwca 2013 · dodano: 30.06.2013 | Komentarze 9

Pierwszy raz w życiu mini choć mimowolnie...
Ale od początku.
Na miejsce dojeżdżam z Maciejem i Pawłem w nastroju bardzo dobrym, mam jakiś taki luz a to dobry prognostyk przedstartowy. Wkrótce spotykamy cały team Goggli w osobach: Maksa, Zbycha, Marka, Michała, Wojtka, o Kłosia nie spotykam, spotkam go dopiero na mecie.
Po krótkiej rozgrzeweczce i zrzuceniu zbędnego balastu stajemy w sektorach. I ruszamy, trasa znana mi jest z zaszłego roku, w sumie niewiele się zmieniło - nie ma krótkiej rudy wokół mety tylko od razu konkret. Chwilę jadę z Markiem, ale przede mną świeci koszulka Michała i on staje się moim celem, Michał się ogląda kto za nim więc mu rzucam "Ty się nie oglądaj tylko ciśnij". W ogóle noga mi dziś podaje całkiem całkiem. Na szerokich szutrówach wrzucam wyższy bieg i lecę sobie lewym pasem :). Trochę na początku kółka jest ciasno - wiara zwalnia przed błotkami, nie wiedzieć czemu no ale zwalnia. Ciekawe, że kurwidołki choć pewnie takie same jak przed rokiem wcale mi nie przeszkadzają, no czuję je trochę w krzyżu, ale nie wybijają mnie z rytmu, pierwsze kółko mija dość prędko, wkrótce po przebiegnięciu rzeczki pojawia się napis 5km do mety, a ja nawet jednego bidonu nie wypiłem. Lubię się ścigać w takich temperaturach. No nic nieubłaganie zbliżamy się do rozjazdu, ale po drodze jest sekcja kałuż - jedną z nich biorę środkiem - ale ty się czai zdrada - koło mi się zapada po ośkę a ja się katapultuje prosto w błotko. W sumie miękkie lądowanie, gość który jechał za mną pyta czy OK - mówię OK, wygramalam się z błotka i okazuje się, że tylne koło się nie kręci - fuck co jest - tyle błota wlazło w zacisk, no nic wykruszy się, ruszam przełamując opór hamulca, ale kiedy wciskam klamkę ta zapada się - co jest? patrzę na tarczę - a ona cała zwajchrowana, nie wiem o co chodzi - okaże się dopiero na mecie, że klient co jechał za mną przejechał mi to tylnych widłach, gnąc przy okazji tarczę o czym zaświadczył trzeci gościu z mojego mini peletoniku. Dokulałem się do rozjazdu zastanawiałem się nawet czy nie jechać Mega, no ale to nie miało sensu - i pojechałem na metę, po drodze kilka osób mnie wyprzedziło, bo jechałem już raczej rekreacyjne, zwłaszcza biorąc pod uwagę że koło generowało opory toczenia większe niż rower z Makro, no po prostu było permanentnie zablokowane. I tak zrobiłem Mini po raz pierwszy w życiu i się w ogóle nie zmęczyłem i pierwszy raz po maratonie miałem ochotę jeszcze sobie pojeździć, a i jeszcze dzięki temu "występowi" załapałem się chyba na III sektor - udany wyścig nie ma co :(.
Już mnie trochę wk.... ta karma w tym roku - na 5 startów jeden udany, a tak zawsze coś, a dziś jak już noga podawała to taka pierd... przygoda. Pocieszenie, że przed BA z formą jest nieźle i jak tam nie połamię ramy, nie powyginam kół albo jeszcze coś gorszego to powinienem spokojnie dojechać.
A jeszcze na mecie trochę zmarzłem czekając na Macieja, który miał kluczyki do auta, trzeba było może jednak jechać Mega - przynajmniej siłę bym zrobił.
ps. Dzięki pojechaniu mini miałem okazję zobaczyć wjazd czołówki - wygrał Kaiser, a nie z Elity Paweł Bober - gratki, No i gratki dla Błażeja za II miejsce w M2 i dzięki za pożyczenie suchej bluzy, bo bez niej to bym chyba na tej mecie zamarzł.
Tarcza hamulcowa wygina śmiało ciało © Z3Waza

"Zadowolony" na mecie © Z3Waza


  • DST 53.00km
  • Teren 53.00km
  • Czas 02:30
  • VAVG 21.20km/h
  • VMAX 44.20km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • HRmax 176 ( 98%)
  • HRavg 165 ( 92%)
  • Kalorie 1718kcal
  • Sprzęt Konik
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kargowa

Niedziela, 9 czerwca 2013 · dodano: 11.06.2013 | Komentarze 6

Ogólnie dupa start z czarnej dupy sektora nr 2 i tak już zostało
Start z czarnej d © Z3Waza

22/34 w kategorii
100/161 open
wszystko jasne
a najgorsze że to wszystko przy naprawdę wysokim jak na mnie tętnie średnim i w sumie bez uczucia zgonu, tylko słabość jakaś okrutna.
D-U-P-A
Kategoria Maraton/XC/CX, Nyndza


  • DST 84.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 06:00
  • VAVG 14.00km/h
  • VMAX 55.40km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 2400m
  • Sprzęt Konik
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dlaczego taki ostry był ziutkowej kosy szpic? czyli MTBM Złoty Stok

Poniedziałek, 20 maja 2013 · dodano: 20.05.2013 | Komentarze 7

Pierwsza jazda w tym roku w górach. Do Złotego wybrałem się z sąsiadem i Jackiemwyjazd z domu o niechrześcijańskiej godzinie 4:30 i z Poznania o nieco bardziej ludzkiej 5 rano. Maciej wrzucił w swojej skodzie teleportację

i chwilę po 8:00 byliśmy w Złotym Stoku. Małe wyjaśnienie formalności i mogliśmy ruszać na rozgrzewkę.
Strat z 2 sektora... noga w miarę podaje - Kłosiu tradycyjnie znika, za JP nawet wzrokiem nie wodzę, Maciej, Jacek i Marek zostają gdzieś z tyłu. A ja jadę swoje. Pierwszy podjazd kończy się szybko, zaczyna się pierwszy zjazd i...... tylne koło charakterystycznie zaczyna pływać... szlag by trafił pana.... a mówili mleczko.... mleczko sreczko... mleczko nic nie poradzi na dwucentymetrowe rozcięcie w oponie. No nic rower na plecy i do dzieła. Po chwili dojeżdża Maciej i proponuje pomoc. Wymiana bezdętki okazuje się nietrywialna - robiłem to pierwszy raz w życiu - grube ranty opony plus lepkie mleczko skutecznie utrudniają zdjęcie. Założenie jest też niełatwe. W każdym razie zajmuje to wg inteligentnego licznika Macieja całe 16 minut - tyle on stał ze mną. Doliczmy jeszcze z minutę na założenie koła. No i jest całkiem niezły wynik. Pitstop a'la F1 to to nie był. W każdym razie Biniu otrzymał ode mnie prywatną nagrodę fair play na którą solidnie zasłużył.

To była nagroda pierwsza

A to druga ;)
Oczywiście do konsumpcji już w domu.
No nic wracamy do wyścigu. To znaczy w tym momencie to wyścig się właściwie dla mnie skończył, tym bardziej że chyba po raz pierwszy w życiu usłyszałem quada zamykającego wyścig... no ale jemu uciekłem.
Wkrótce zacząłem dopadać poszczególnych zawodników z końca, minąłem pewną parę czekającą na pomoc - dziewczyna miała rozcięte kolano, chłopak z nią czekał, pomoc była wezwana, więc nic po mnie, poleciałem dalej.
Aaaa zapytałem ich czy nie widzieli takiego w czarnym stroju na czarnym rowerze - znaczy Binia. Nie widzieli. Znaczy daleko uciekł. No ale przynajmniej jest kogo gonić. Ale specjalne motywacji i tak nie było. No i tak dojechałem do pierwszego bufetu - pojadłem, popiłem, pogadałem z gościem co dojechał po mnie - miał jeszcze lepiej - złapał dwie pany - przeciął tył a jak go naprawiał to opona przednia na Słonku się zagotowała i puściła to zasrane mleczko (o czymś takim jeszcze nie słyszałem) - no w ogóle mnie pocieszył, że od czasu jak jeździ na mleczku to częściej łapie laczki niż na dętkach.
Ale on jakiś pechowy był - jak kolejny raz się tasowaliśmy po kilkudziesięciu kilometrach to przy mnie pozrywał kilka szprych.
No nic Binia złapałem na drugim barze - długo mi to zajęło. Przed tym barem był jeden z kamienistych zjazdów - aż się zdziwiłem że udało mi się go zjechać - oczywiście ostrożnie i na hamplach ale i tak go zjechałem. Po zjeździe miałem bliskie spotkanie z miejscową kurą. Stała sobie na środku drogi z dużą godnością osobistą... a ja sobie myślę pojadę z lewej skręci w lewo, a z prawej to w prawo... no to jadę środkiem.

Też ją trafiłem :)
Ale uciekła.
Po spotkaniu z Maciejem w Orłowcu pogadaliśmy pojedliśmy i pojechaliśmy.
W międzyczasie na podjeździe zniszczył mnie psychicznie jakiś miejscowy chłopak - dojechał do mnie, zagadał - stanął na pedały i pojechał dalej...
Kolejny bar był dość szybko gdzieś przed podjazdem na Borówkową.
Tam znowu zaczekałem na Macieja pogadalim pojedlim i pojechalim.
Zaczął się podjazd pod Borówkową - w tym roku bardzo krótki właściwie to go nie pamiętam specjalnie - może jedynie to że było tam dużo spacerowiczów.
No i zjazd - tu jestem zadowolony - większość zjechałem - znaczący progres w stosunku do zeszłego roku.
W końcu ostatni bar - jemu też nie odmówiłem... a co mam się spieszyć. Jeszcze jeden stromy podjazd (podpych) i wiedziałem że teraz już tylko droga w dół - trochę bardziej pokombinowana niż w zeszłym roku ale cała do zjechania bez większych problemów. Na ostatnich szutrach pościgałem się trochę z jakimś kolesiem... ale myślałem że meta jest przy pierwszych banerach a była przy ostatnich zresztą w sumie i tak mi się aż tak bardzo nie chciało.
Jak to mówią dobry trening...
Wynik beznadzieja, ale było pięknie i jeszcze w góry w tym roku pojadę i będzie lepiej.
Zdjęć na razie nie ma bo zanim dojechałem to większość fotografów poszła na obiad.
Gratki dla chłopaków z teamu i jeszcze raz dzięki Maciek.

  • DST 110.00km
  • Teren 109.00km
  • Czas 04:40
  • VAVG 23.57km/h
  • VMAX 59.20km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • HRmax 170 ( 94%)
  • HRavg 159 ( 88%)
  • Kalorie 3635kcal
  • Podjazdy 638m
  • Sprzęt Konik
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Murowana Goślina - jest dobrze

Środa, 1 maja 2013 · dodano: 01.05.2013 | Komentarze 12

Przed startem w Murowanej miałem mieszane odczucia - wczorajszy trening przedstartowy pokazywał, że nie w pełni jestem zregenerowany po Olejnicy, noga nie za bardzo wchodziła w kadencję, każdy podjazd czułem w płucach. No ale słowo się rzekło kobyłka u płota - trzeba wystartować w Giga.
Po dosłownie symbolicznej rozgrzewce staję w sektorze...
W sektorze startowym © Z3Waza

Trochę nerwówki - bo Asia gdzieś się zawieruszyła na plojdrach i nie miałem komu oddać gamexa, na szczęście w końcu się znalazła i gamex pofrunął do niej. Na szczęście bo wiadomo było, że zrobi się gorąco.
Start odbył się w stylu giga, czyli z godnością i dość majestatycznie. Po prostu lokomotywa giga rozpędzała się powoli ale bezustannie. Jak już wjechaliśmy w szutry pod Murowaną tempo było godne. I co najważniejsze poczułem że jadę swoje a noga kręci tak jak powinna. Jarek z JP oczywiście wyskoczyli do przodu ale co dziwne jakoś dwudziestodziewięciocalowy potwór Kłosia nie śmigał mi ani z lewej ani z prawej. No nic nie było czasu zastanawiać się wiele nad tym po prostu deptałem i jechałem. W końcu pojawił się Kłosiu ale jakoś nie odjeżdżał a mi udawało się trzymać gdzieś blisko. Miałem jednak na uwadze doświadczenie z soboty gdy gnając za Josipem wystrzelałem się z amunicji gdzieś przed 30 kilometrem. Patrzyłem więc na pulsaka i starałem nie przekraczać poziomu zdrowego rozsądku. W końcu dojechaliśmy do większej grupki w której jechały min. Justyna Frączek i Anna Sadowska i wsyforowaliśmy się na czoło - kłosiu deptał a ja w ślad za nim. W pewnym momencie obraca się i mówi "o!" - nie powiem bardzo miłe było to "o!" :)
Ale nagle dopadł nas żólty zawodnik - wg Kłosia był to Slec który gnał z taką kosmiczną prędkością że przez moment pomyślałem że dopadła nas już czołówka Mega. Kłosiu ruszył za nim - ja odpuściłem. Trochę straciłem rezon i zaczęła mnie wyprzedzać moja grupka - no na to pozwolić już nie mogłem - ruszyłem za nimi i po krótkiej chwili stwierdziłem że wcale tak szybko nie jadą i w sumie mogę trochę poprowadzić peletonik. W pewnym momencie wypadł mi z ręki bidon i zanim go podniosłem grupka się troszkę oddaliła, ale zdołałem dospawać. Wpadamy na krótki odcinek asfaltowy - za chwilę zjazd z niego i przejazd obok wiecznej kałuży (pamiętam że w zeszłym roku też tam była) - dwóch gości przede mną prawie staje podczas przejazdu wąskim paskiem pomiędzy kałużą a skarpą, a ja ląduję łąpą wprost w tej kałuży właśnie. To pierwsza gleba... druga będzie bardziej spektakularna. No nic jedziemy dalej. Kawałek za zjazdem mini mijam Kłosia - złapał panę - ale ma wszystkie niezbędne narzędzia, pozostaje mi go minąć i czekać aż mnie znowu dopadnie.
A karawana jedzie dalej... z tym że karawana w pewnym momencie zwalnia do tempa niemal spacerowego, zdecydowanie za wolno dla mnie, łykam więc z bidonu i jadę na przód, obracam się w pewnym momencie - nikogo. Dopiero po chwili dojechało do mnie dwóch kolegów zawiedzionych tempem peletoniku i tak we trzech pojechaliśmy w stronę Dziewiczej Góry. Na interwałach pod Dziewiczą gubię pozostałą dwójkę i jadę sam w okolice podnóża naszego Wielkopolskiego K2. Tam czeka na mnie Asia z aparatem i dobrym słowem:)
Pod Dziewiczą Górą © Z3Waza

Na pierwszym podjeździe mija mnie grupka megowców z Rybą (wcześniej minął mine min. Lonka) - nie powiem cieszy mnie to że Rybie zajęło 50 km odrobienie 15 minut różnicy między startami.
I tak docieram do podjazdu pod legendarnego killera :)
Wjeżdża się nieźle aż do momentu jak jakiś zawodnik przede mną przystaje i gubię rytm i znosi mnie na lewo - prostuję na moment rower ale on mnie nie słucha i padam na plecy jak jakaś biedronka próbując wyswobodzić się z SPD.
Gleba faza 1 © Z3Waza


Gleba faza 2 © Z3Waza


Wstaję po dłuższej chwili - a na killerze cała loża szyderców z FTI - zauważyłem Asię i Michała Zbroszczyków ( robią mi zdjęcia zaprezentowane przed chwilą), Piotra Sieberta, Macieja Bocheńskiego i chyba Anię.
Pośmiali się zdrowo, ja w sumie też, bo było śmiesznie, a poza tym jeszcze nigdy na zawodach nie udało mi się zdobyć fotki gleby.
Było śmiesznie © Z3Waza

No nic trzeba jechać dalej i odrabiać straty bo moja dwójka nawiała zanim wstałem.
Pierwszego łapię już na podjeździe po korzonkach. A drugiego dopiero po rozjeździe Mega/Giga.
Po tym rozjeździe robi się pusto a i trasa dość nudna. W pewnym momencie spoglądam na licznik i z przerażeniem stwierdzam że jadę z szybkością niemal szosową - co ja dzisiaj rano zjadłem?
Postanawiam nie patrzeć na prędkość tylko na puls i na to ile jeszcze do końca i jadę dalej swoje.
Od Dziewiczej już tylko wyprzedzam - jest dobrze - znaczy nie ma kryzysu. I tak jadę po płaskiej Zielonce odliczając kilometry do końca.
Gdzieś na 75 kilometrze miga mi na horyzoncie biało-czerwona koszulka.. czyżby ktoś z Goggle? Ale kto? Kłosiu mnie dogonił, Marek, Dawid i Mariusz D. zostali z tyłu.
Hmmm może ktoś spoza naszej paczki? ALe im bardziej się zbliżam tym zyskuję większą pewność że to Jarek! O cholera, jest naprawdę nieźle... Jarek w pewnym momencie się orientuje że ktoś z Goggli się zbliża i naciska na pedały, ale na każdym podjeździe zmniejszam odległość. I w końcu na 80 którymś kilometrze go dochodzę. Jarek jest niemniej zdziwiony niż ja, że to nie Kłosiu go dopadł. I co lepsze ja jadąc dalej swoim tempem gubię Jarka. Za mną dokleja się gość z Warbudu który wiózł się dotąd na kole Jarka. I tak już do mety jedziemy ja i ten kolega z M2. Na koniec proponuję pościganie się do mety po asfalcie ale kolega honornie odpuszcza tuż przed kreską. W końcu było nie było ciągnąłem go z dobre 10 kilometrów. I tak wpadam na metę jako drugi z Goggli i jako 7 w kategorii. Do szerokiego podium zabrakło sporo bo ponad 15 minut ale i tak jestem z siebie bardzo zadowolony. Pojechałem równo bez kryzysów tylko czułem po prostu narastające zmęczenie. Na mecie są już Jacek, Krzychu i Zbychu, którzy pojechali Mega i oczywiście JP. Wkrótce dojeżdża reszta wiary i zaczyna się pomaratonowe pasta party i najprzyjemniejsza część - pogaduchy, relacjonowanie wrażeń, w ogóle fajne popołudnie.
Cóż na koniec wnioski:
1. Równa jazda przyniosła spodziewany efekt.
2. Zaciotowałem trochę Kłosia z tymi pinezkami - sorry
3. Jest siła na podjazdach
4. Trzeba poprawić technikę
5. Najlepszy występ na giga w życiu
6. Oby tak dalej :)
I na koniec -
Ja was pozdrawlaju © Z3Waza


  • DST 67.00km
  • Teren 65.00km
  • Czas 02:57
  • VAVG 22.71km/h
  • VMAX 43.20km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • HRmax 175 ( 97%)
  • HRavg 161 ( 89%)
  • Kalorie 2452kcal
  • Podjazdy 520m
  • Sprzęt Konik
  • Aktywność Jazda na rowerze

Olejnica - maraton nr 1 w tym roku

Niedziela, 28 kwietnia 2013 · dodano: 28.04.2013 | Komentarze 8

Pierwszy start w tym roku - byłem pełen obaw w którym miejscu jestem i się przekonałem. Ale do rzeczy.
Na miejsce dojechałem z Rodmanem w międzyczasie wyprzedzając Jarka z JP, formalności zapisowe załatwiamy szybko i bez problemów i ruszamy na rozgrzewkę objechać kawałek trasy - po nocnym i porannym deszczu jest mokro ale za to dość twardo i niepiaszczyście.Po powrocie spotykamy kolegów z teamu - czyli Kłosia, Marca, Zbycha i Maksa. W pewnym momencie łapię Kłosia z Drogbasem i jadę z nimi na kolejną tym razem asfaltową rozgrzewkę.
Pojawia się i Josip, który gdzieś zaginął w akcji ale się na szczęście odnalazł.
Przed startem spotykam chyba pół rowerowego Poznania i okolic - są i Pyrcyki i Ryby i niezrzeszeni znajomi. Do sektorów.
Staję obok Marca tuż za nami nieco spóźniony Josip. No i ruszam na pierwszy maraton tego roku.
Pierwsze kilometry - euforia!
Noga podaje idzie pięknie, Marek zamarudził że miało być lżej ale ja widzę Josipa. Chwytam jego koło i nie puszczam. Wjazdy wchodzą jak masło. Krajobraz zmienia się szybko las, singiel, błotko wpadamy na pole z piaszczystą drogą. Josip nie klei do żadnej z mijanych grupek tylko tnie wszystkich jak leci, ale w pewny momencie coś zwalnia na podjeździe - myślę sobie dospawamy do najbliższej grupki i odpoczniemy. Wołam do Josipa - dawaj dogonimy ich - dochodzę grupę - Josipa nie ma - a ja jak Josip ich mijam. Ale wkrótce Josip mnie dochodzi i znowu leci z przodu tym swoim tempem nieco nierównym ale diabelnie skuteczny. Myślę sobie może wreszcie spuchnie ale nie...
w końcu wpadamy na bardziej techniczny odcinek z piaskiem - i tu moja oponka tylna nie bardzo daje radę - pierwszy raz od dłuższego czasu dotykam stopą podłoża a Josip jedzie dalej. Potem jest piaszczysty podjazd - Josip odjeżdża i pozamiatane. Czyli jednak nie on spuchł a ja....
Ogólnie za ostro pocisnąłem za Josipem - łapię się jeszcze w kilka atrakcyjnych pociągów, ale koniec końców każdy z nich mi odjeżdża. Na rozjeździe Mega/Mini poważnie zastanawiam się czy warto jechać dalej bo plecy mnie bolą, noga jest wyraźnie zakwaszona i wiem że drugie kółko to będzie droga przez mękę.
Ale honor mi nie pozwala - i na rozjeździe skręcam twardo w prawo - na mega. Coś jeszcze z kilometr biję się z myślami - a może zawrócić - ale wiem to tylko moja słabość - a słabość jest słaba :)
No i zaczynam drugie kółko - jest coraz gorzej - że jestem w kryzysie widać po tym że wszyscy dosłownie wszyscy mnie wyprzedzają...
Koniec końców dojeżdża mnie Marc - nie mam siły utrzymać mu koła. I jadę dalej swoje.
Myślę o tych co za mną - Maks, Zbychu, przebijający się z czarnej dupy JP z Drogbasem - przynajmniej jest przed kim uciekać :)
W pewnym momencie mijam gościa o którym wspomniał JP - oryginał w dziwnym kasku i na jeszcze dziwniejszym rowerze - kibicuje mi i jeszcze komuś na podjeździe.
Jadę dalej odliczając kilometry.
Byle do 45 - żel
do 50
do 60
do rozjazdu
pod koniec mijam jakiegoś jeszcze większego zgona ode mnie i wpadam na metę.
Wnioski:
1. Oczekiwałem więcej od siebie
2. Przyjąłem złą taktykę
3. Podjazdy wchodzą nieźle
4. Może być tylko lepiej

Na mecie jak to na mecie makaron i pogadanie z koleżankami i kolegami. W samochód i do chaty - za trzy dni kolejny maraton - tym razem ponad 100 w terenie - będzie jeszcze ciężej. I dam radę - bo jestem taugh man :)
Buziak dla wszystkich © Z3Waza


  • DST 21.00km
  • Teren 21.00km
  • Czas 01:03
  • VAVG 20.00km/h
  • VMAX 52.10km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • Podjazdy 422m
  • Sprzęt Konik
  • Aktywność Jazda na rowerze

O tym jak to JP XC zrobił

Niedziela, 10 lutego 2013 · dodano: 10.02.2013 | Komentarze 4

Jacek jakiś czas temu postanowił kontynuować dobrą tradycję (cóż czasami trzeba być nieskromnym :) ) zapoczątkowaną mistrzostwami Pobiedzisk i zorganizować XC w Wielkopolskim Parku Narodowym. W końcu słowo ciałem się stało i trzeba było ruszyć cztery litery w okolice Dymaczewa. Pierwszym wyzwaniem był dojazd samochodem na miejsce - zdecydowanie zbyt trudny dla mojej szosowej astry :D.
Ale się udało - najważniejsza jest determinacja. Na miejscu była już Alistar (nowopoznana), a JP z Wojtkiem (nowopoznany) dowieszali jeszcze strzałki w terenie. Oprócz wymienionych zjawili się jeszcze:
- Seba
- Jarek z Agą
- Grigor
- Kłosiu
- Marek
- Rodman
- Hulaj (nowopoznany)
- Maciej
- Jurek
Eka przed startem © alistar


Po zwyczajowych pogaduchach ruszyliśmy na rundę zapoznawczą - pierwsza część rundy to były dość dobrze znane mi i lubiane sinusoidy JP Bike'a - wielokrotnie opisywane w różnych wpisach w BS, potem był krótki czas na oddech w postaci odcinka płaskiego, a potem był się długi singielek pod górkę - taki z gatunku wyciskających pot na uszach :).
Pierwsza próbna runda uzmysłowiła mi że jestem za ciepło ubrany na wycisk jaki zafundował nam Jacek. Szybko więc zrzuciłem bluzę i startowałem jedynie w bieliźnie termicznej pod Gamexem i był to dobry wybór. No ale dosyć pierdół - trza stanąć na kresce przed pierwszym w tym roku sprawdzeniem nogi.Od początku mocno do przodu wyskakuje Jarek, za nim Jacek i Hulaj, potem Rodman... no i ja. Rodmana mijam pod koniec pierwszych sinusoid (potem się dowiedziałem że zaraz potem wyglebił) na odcinku płaskim zatrzymuje się Jacek - chyba coś z łańcuchem. Przede mną tylko Jarek i Hulaj - dobrze jest myślę sobie. Ale to dopiero początek. Niestety na nawrotce po drugim okrążeniu widzą tuż za sobą Kłosia i kogoś zaraz za nim - jestem przekonany że to Marek. Kłosiu wyprzedza mnie tuż przed trzecim podjazdem na singielku - a ja się ścigam z duchem Marka - gdyż w końcu okazuje się że ścigającym mnie był Jacek. Tak więc pod koniec spadam na miejsce piąte. Ale najbardziej cieszy mnie, że do końca nie traciłem z oczu Kłosia, Hulaja i JP.
Miejscami było niebezpiecznie © Z3Waza


Pociskamy z JP © Z3Waza


Były podjazdy mniejsze.... © Z3Waza


...i większe © Z3Waza


I zjazdy też były © Z3Waza


Ja na mecie © alistar


O wypisują dyplom dla mnie © Z3Waza


Szerokie pudło © Z3Waza


Po tym męczeniu się i ogólnej udręce ;) przychodzi czas na najprzyjemniejsze - czyli ognicho z kiełbachami. Josip ma wyczucie i przyjeżdża kiedy wszyscy już grzeją się przy mile skwierczącym ogniu. Dalej już jak napisałem same przyjemne rzeczy - kiełbaski, pyszny placuszek (tak tak, pyszny :) ) i przede wszystkim pogaduch z jakże sympatyczną wiaruchną - zarówno tą tzw. starą wiarą jak i z wszystkimi dziś poznanymi osobami. To był naprawdę super spędzony dzień.
Obowiązkowy punkt programu - kiełbacha © Z3Waza

It was a perfect day :)


  • DST 36.00km
  • Teren 36.00km
  • Czas 01:54
  • VAVG 18.95km/h
  • VMAX 37.40km/h
  • Temperatura -1.0°C
  • HRmax 175 ( 97%)
  • HRavg 137 ( 76%)
  • Kalorie 1864kcal
  • Podjazdy 390m
  • Sprzęt Konik
  • Aktywność Jazda na rowerze

POEMMPwXC

Niedziela, 2 grudnia 2012 · dodano: 02.12.2012 | Komentarze 8

Ponieważ zostałem samowolnym przewodniczącym komitetu organizacyjnego POEMMPwXC (Pierwszych Elitarnych Otwartych Mistrzostw Miasta Pobiedziska w Cross Country) to spadło na mnie trochę obowiązków, ponieważ nie znam się na kuchni to wziąłem na siebie kwestie przygotowania trasy w czym bardzo mi pomógł Seba dla którego wielkie dzięki. Dzisiaj o 11 pojechaliśmy doglądnąć trasę i powiesić kilka dodatkowych strzałek. W międzyczasie Asia z Marcinem K. zaczęli przygotowywać ognisko - rzecz niezbędną w panujących warunkach. Po chwili dojechali Maciej, Jacek z Jarkiem, Grigor z tatą, Piotras z kumplem, Rodman, Josip z córą, kibic Paweł i z lekka spóźniony Kłosiu.
Najpierw runda pokazowa - okazuje się że w kilku miejscach można by lepiej nieco oznakować teren. no nic wracamy na kreskę i ruszamy. Ha jako organizator mam przywilej ruszenia z krechy. Na początku mam problem z wpięciem się w SPDa i gubię kilka pozycji... i tak sobie biegnie ten wyścig... ale co tam to nie najważniejsze. Na końcu okazuje się że wyniki są bardzo zaskakujące - wygrywa Grigor przed Jarkiem (ponoć z dużą przewagą) za nimi wpada Rodman potem Josip, a ja jestem piąty :)
szczerze mówiąc nie wiem jak tam dalsza kolejność bo nie zamontowaliśmy fotokomórki.
A potem już było to po co tak naprawdę przyjechaliśmy - kiełbaski, pyry z ognicha, herbata, grzane wino, piwo z własnego prowiantu. Pogaduchy. I w ogóle mam nadzieję fajnie było...
Ps.
A jak wracałem do domu to termometr na rowerze pokazał -4
Ps2. Naprawdę dziękuję wszystkim za to że przyjechaliście.
Ps3. No - filmik od Młodzika muszę wkleić
<object height="350" width="425"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/H7xd_bizNlg"> <embed src="http://www.youtube.com/v/H7xd_bizNlg" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" height="350" width="425"></embed></object>&fmt=18